Tylko u nas! Fragment książki „Obietnica Klary”

„Obietnica Klary" - fragment

Dla tych, którzy z niecierpliwością czekają na premierę najnowszej książki Krystyny Bartłomiejczyk, mamy coś specjalnego! Już dziś zamieszczamy fragment książki „Obietnica Klary”. Autorka „Zawieruchy w wielkim mieście”, „Sama tego chciałaś, Zuzanno” oraz „Zacznij od nowa , Zuzanno”, powraca po dłuższej przerwie z tytułem, który na pewno podbije nie jedno serce.

Premiera książki już jutro, a dziś zapraszamy do przeczytania jej fragmentu!

 

„Obietnica Klary” Krystyna Bartłomiejczyk / fragment książki

******

Wierchom nie można było ufać. W jednej chwili szło się po ścieżce, a w następnej patrzyło się już poprzez sklepienie z koron drzew, daremnie wypatrując skrawka nieba. Niewielu ludzi odważyło się zapuścić w głąb lasu. Mieszkańcy Oleska dorastali w cieniu historii o zakapturzonym wędrowcu snującym się po leśnych bezdrożach, który pojawiał się znikąd, wprawiał ludzi w stan graniczący z obłędem, po czym rozpływał się w czeluściach nocy.

Miki nie wierzył w te bajeczki, teraz jednak tak do końca nie był przekonany, że były wyssane z palca. Odczuwał lekki niepokój, słysząc złowróżbne pohukiwanie sowy, szmer listowia przywodzący na myśl żałosną skargę, skrzypienie drzew niczym chrypliwe zawodzenie. Wtedy wyobraźnia wbrew rozsądkowi układała odstręczające obrazki Obłędnika.

Gdzieś z tyłu dobiegł cichy, lecz wyraźny, niemożliwy do pomylenia trzask, jaki wydaje wyschnięta gałązka pękająca pod naporem ciężaru. Zdusił okrzyk strachu. Za chwilę usłyszał ten sam dźwięk, nie dalej jak pięć metrów od siebie, a po nim szurgotanie, stłumione sapanie i kolejny trzask. Sądząc po odgłosach, ocenił, że ktoś zbliżał się do niego raz z tyłu, raz z prawej, jakby lawirował między drzewami.

Ogarniająca go panika wzrosła, gdy usłyszał cichy jęk. Spojrzał za siebie. Wyraźnie widział ciemny zarys jakiejś postaci. Serce podeszło mu do gardła, poczuł, jak miękną mu kolana i włosy stają dęba na karku.

– Obłędnik!!! – wrzasnął skrzekliwie, rzucając się do ucieczki.

Zawtórował mu równie przerażony głos.

Dokładnie w momencie, kiedy Miki wybiegł z lasu, na drugim jego końcu to samo zrobił tajemniczy osobnik. Nie wiedział, kim jest Obłędnik, ale brzmiało to groźnie, więc wolał tego nie sprawdzać.

Gdyby nie był tu obcy, pewnie trzymałby się szosy, która prowadziła wzdłuż zbitej ściany lasu i lekko opadała w kierunku Oleska. Ponieważ jednak nie znał tych stron, lecz głównie dlatego, że unikał ludzi, zbiegł z głównej drogi, jeszcze zanim zaczęła się wiejska zabudowa, i skręcił w kamienistą ścieżkę znajdującą się tuż za przystankiem. Dosłownie kilka sekund wcześniej wyłuskały ją z mroku reflektory odjeżdżającego autobusu. Nie wiedział, czy ma to uważać za znak, a jeśli tak – dobry czy też zły, lecz czuł, że powinien iść właśnie tam.

Dopóki nie pokonał zakrętu, nie było widać żadnego domu, wkrótce jednak przekonał się, że to, co brał za polną ścieżkę, w gruncie rzeczy było uliczką odgraniczoną płotami lub żywopłotami z ciernistych krzewów. Zaraz za zakrętem wyrósł parkan, zza którego wystawał łupkowy dach z mansardą. Po chwili wyłoniło się kilka następnych domów. W sumie naliczył ich pięć. Niezupełnie o to mu chodziło, ale skoro już się tu dostał, nie było innego sposobu, jak znaleźć bezpieczne schronienie, w którym mógłby przeczekać najgorsze. Niczego nie zdziała, chaotycznie biegając po okolicy. Najpierw opracuje jakąś strategię, dopiero potem ruszy w dalszą drogę. Zajmie mu to dzień, góra dwa.

Zatrzymał się przy skromnym domku okolonym ciemnym płotem. Wewnątrz znajdowało się podwórko przecięte na półutwardzoną ścieżką, łączącą furtkę z gankiem. Niedaleko musiał znajdować się jakiś zbiornik wodny, przypuszczalnie staw, sądząc po głośnym kumkaniu żab. Ale nie to było główną zaletą domu, lecz położenie. Usytuowany był na samym końcu uliczki, na odludziu, jeśli nie liczyć pokaźnych rozmiarów willi naprzeciwko, która stała odsunięta od drogi i była zasłonięta do wysokości półpiętra starannie przystrzyżonym żywopłotem. Nie wiedzieć czemu, wydała mu się wyjątkowo wroga. Miał wrażenie, że okna domu przyglądają się mu jak czyjeś kpiące oczy i wzgardliwie szydzą z jego niemocy.

Usiadł na ziemi, ponieważ po całodziennej włóczędze nogi bolały go nieznośnie i odmawiały posłuszeństwa. Bokiem oparty o płot, wpatrywał się w dom, który wzbudził jego zainteresowanie. W przeciwieństwie do nieprzyjaznej willi vis-à-vis emanował spokojem i życzliwością, był wręcz wymarzony na tymczasowe przytulisko. Co więcej – łatwo dostępny. Wystarczyło odsunąć rygiel i wejść do środka, żadna filozofia.

Wstał i chwilę kręcił się przy furtce, jakby jeszcze niezdecydowany, a wtedy czyjaś ręka odsunęła zasłonkę w oknie. Błyskawicznie padł na ziemię i znieruchomiał. Pojął, że musi działać rozważnie i być cierpliwy, choć akurat cierpliwość nie była jego największą cnotą. W dodatku ogarniała go coraz większa senność. Z całych sił z nią walczył, czując podświadomie, że poddanie się jej byłoby niewybaczalnym błędem.

Chyba jednak się zdrzemnął, bo kiedy otworzył oczy, wszystkie domy wokół pogrążone były w głębokiej ciemności. Rozprostował zdrętwiałe nogi, rozmasował kark, po czym wsunął palce w szczelinę w płocie i odsunął rygiel. Bramka otworzyła się bezdźwięcznie. Nisko pochylony, przebiegł otwartą przestrzeń i z bijącym sercem przywarł do ściany plecami. Chwilę stał bez ruchu, z głową spuszczoną w dół i zamkniętymi oczami, jak gdyby wsłuchując się w swoje myśli, wreszcie zaczął przesuwać się na tyły domu.

Los mu sprzyjał. Okno na poddaszu było uchylone, przysłonięte zasłonką, którą poruszał lekki powiew wiatru. Choć umieszczone dość wysoko, z łatwością się tam dostał po drzewie rosnącym obok. Znacznie trudniejsze okazało się znalezienie w sobie dość sił, by się podciągnąć na rękach do gzymsu. Udało mu się dopiero przy trzeciej próbie. Przerzucił prawą nogę do wewnątrz i siedząc okrakiem na parapecie, chwilę szacował wzrokiem wysokość. Po czym nabrał powietrze w płuca i zeskoczył.

W powietrzu czuć było zapach kurzu, starego papieru, drewna i mysich odchodów. Srebrzysty rogal wypełniał poddasze światłem sprawiającym wrażenie nierealnego, wydobywając z mroku kontury łóżka – w tej chwili najbardziej kuszącej rzeczy na świecie. Intruz ruszył po podłodze upiornie skrzypiącej pod stopami. Szedł na palcach, by zminimalizować odgłosy. Wyciągniętymi rękami macał powietrze, aby zabezpieczyć się przed wpadnięciem na przeszkodę. W pewnym momencie poczuł, jak jego palce zanurzają się w czymś gęstym i lepkim. Rozsądnie powstrzymał krzyk zgrozy. Cofnął rękę z odrazą i otrzepał ją z pajęczyny, jednocześnie boleśnie uderzył kostką o coś twardego. I tym razem powstrzymał się od krzyku, zakrywając w porę usta. Kiedy wreszcie dotarł do łóżka, zwalił się na siennik jak kłoda. Źdźbła słomy zakłuły go w plecy, był jednak zbyt zmęczony, by o tym myśleć. W jednej chwili pogrążył się we śnie.

Nie wiedziała, co ją obudziło. Podeszła do okna, usiłując zbagatelizować myśl, że ktoś jest w domu, tak jak wcześniej zbagatelizowała wrażenie, że ktoś kręci się przy ogrodzeniu. Ostatecznie uznała to za grę cieni układających się w ludzką postać.

Otworzyła okno i wyjrzała na zewnątrz. Wiatr przybrał na sile, mocno poruszał listowiem i szumiał w koronie drzewa. Pewnie to mnie obudziło – pomyślała. Albo mysz. Mieszkała przecież na obrzeżach wsi, w otoczeniu lasu, łąki i stawu. Obecność dzikich lokatorów była równie oczywista jak słońce, księżyc albo tykanie zegara. Mogły to być również oznaki zmęczenia domu, który trzeszczał, skrzypiał i stękał jak stary znużony życiem człowiek. Jeszcze nie przywykła do tych pojedynczych chrobotów i poskrzypywań, które pojawiały się znienacka i szybko milkły, jak gdyby ich nigdy nie było.

Wróciła do łóżka, zgasiła lampkę. Wkrótce zapadła w drzemkę, z której budziła się co kilka minut, wsłuchując się w ciszę i upewniając, że nic się nie dzieje. Za którymś razem wyraźnie coś usłyszała, jakby jęk sprężyn w łóżku, gdy zmienia się pozycję. Zarzuciła szlafrok, wskoczyła w przydeptane kapcie. Nie panikowała, wiedziała, jak sobie z tym radzić. Jeśli już, to czuła dziwny niepokój, niemający nic wspólnego z uczuciem zagrożenia. Mimo to zajrzała pod łóżko i do wszystkich szaf, zamknęła drzwi frontowe na zamek, podomykała okna, a pod klamkę drzwi strychowych wsunęła kij od szczotki. Upewniwszy się, że w mieszkaniu nic jej nie grozi, położyła się do łóżka, nie wyłączając światła.

Długo leżała na plecach przykryta kołdrą aż po brodę, nasłuchując. Odgłosy się nie powtórzyły, ale to dziwne uczucie jej nie opuszczało. Nieodparte i uporczywe, że coś się zdarzy, a najbliższe dni okażą się dla niej naprawdę wielkim wyzwaniem.

polecamy