„Tydzień z Autorem” – Danka Braun

Tydzień z autorem Danka Braun

 

Czas na kolejną autorkę! W tym tygodniu spędzimy czas z niesamowitą Danką Braun! Ta uwielbiana przez czytelniczki pisarka ma na koncie nie tylko sagę rodzinną, ale też obyczajowe kryminały. W tym roku zaskoczy nas także erotykiem! Jaka jest prywatnie? 

Przeczytajcie!

Tydzień z autorem - Danka Braun

Danka Braun

Ma mentalnie dwadzieścia lat mniej niż wskazuje na to metryka, dwóch przystojnych synów i męża – wciąż tego samego. Uwielbia czytać, oglądać “Gotowe na wszystko”, rozwiązywać krzyżówki. Prasuje męskie koszule i oblicza podatki (prowadzi z mężem biuro rachunkowe). Pomiędzy codziennymi czynnościami znajduje czas na pisanie. Urodziła się w Olkuszu, lecz od lat mieszka w Krakowie. W ubiegłym wieku ukończyła Wydział Prawa i Administracji na UJ. Doświadczenie czerpała pracując w urzędzie skarbowym, Hucie im. Lenina, prowadziła też sklepy, opalała klientki w solarium…

–  Co lubisz robić w wolnym czasie?
 
– W wolnym czasie najbardziej lubię czytać. Hmm, ostatnio nie czytam, tylko słucham audiobooków – ale to przecież też książki. Oprócz czytania lubię spacerować – najchętniej, tak jak Renata Orłowska, brzegiem morza.
Niestety Kraków nie ma morza, a Wisła płynie daleko od ulicy Bieżanowskiej, przy której mieszkam; na szczęście mam w pobliżu dwa parki i tam spaceruję. Pokonuję dziennie co najmniej 3 km – przeważnie sama. Ludzie na mnie dziwnie spoglądają, bo często mruczę do siebie pod nosem lub głupio się uśmiecham. A ja tymczasem rozmawiam ze swoimi bohaterami. Wymyślam różne sytuacje, zdarzenia i dialogi. Zimą, gdy dzień jest krótki, robię wieczorne przechadzki po alejkach osiedlowych.
Niestety pandemia dużo namieszała w moich zwyczajach. Teraz spaceruję po domu, jak Felicjan Dulski. On krążąc wokół stołu, szedł na Kopiec Kościuszki, a ja stąpam po przestworzach Storytela. Dzień w dzień przez 30 minut robię kółko, bo na parterze nie mamy drzwi, krocząc przez przedpokój, salon, jadalnię, kuchnię i znowu przez przedpokój. Krążę ze słuchawkami w uszach, żeby mi się nie nudziło. Oprócz wydeptanych po parkiecie kilometrów, zażywam również promieni słonecznych, wietrząc się na tarasie. Siedzę w ogrodowym fotelu, opatulona mniej lub bardziej, i oczywiście słucham audiobooka.
Oprócz spacerów bardzo lubię spotkania towarzyskie. Albo organizujemy je w naszym domu lub na tarasie, albo wyruszamy „na miasto”. Moim ulubionym miejscem jest Rynek. Uwielbiam spotykać się ze znajomymi, sączyć zimne piwko i patrzeć na ludzi i gołębie maszerujące po płycie Rynku. Panuje tam wyjątkowa atmosfera – albo raczej panowała, bo koronawirus przepędził wszystkich gości krakowskich kawiarenek. Obawiam się, że nawet gdy zostaną otwarte krakowskie kawiarnie i restauracje, to długo nie będzie tak jak przedtem.
 
 
 – Ulubione danie.
 
– Moim ulubionym daniem nie są pierogi ruskie ani gołąbki, którymi zajadają się moi bohaterowie, tylko zapiekanka ziemniaczana – o niej również parę razy wspomniałam w moich książkach. Z tą potrawą łączą mnie nostalgiczne wspomnienia z lat młodości. Kiedy byłam młoda, w czasach PRL-u nie było kiełbasek z grilla, bo go nie znano, tylko z ogniska (nadziane na patyk) i ziemniaki pieczone w żeliwnym garze. W sierpniu i wrześniu, starzy i młodzi organizowali pod lasem lub w sadzie ognisko, a na nim piekli w kociołku ziemniaki, przygotowane wcześniej w domu. W wielkim garze układano warstwy pokrojonych w plastry kartofli, na przemian z warstwą kiełbasy i boczku oraz dużą ilością cebuli i paroma plasterkami buraków i marchewki. Posolone, popieprzone i omaszczone smalcem były otulone od spodu i wierzchu liśćmi kapusty. Potem gar umieszczano na ognisku i przykrywano darnią. Czekając aż się ziemniaki upieką, siedzący na kocu biesiadnicy umilali sobie czas, popijając różnego rodzaju trunki. Młodym towarzyszyła gitara a starszym piosenki, śpiewane a capella. Dlatego sierpień i wrzesień zawsze kojarzy mi się z pieczonymi ziemniakami i Olkuszem. W Krakowie wcześniej nie znano pieczonych ziemniaków, bo do Olkusza ten zwyczaj przyszedł ze Śląska. Teraz, kiedy na wszystkich letnich spotkaniach towarzyskich króluje grill, pieczone ziemniaki przestały być popularne nawet w powiecie olkuskim. Ale czasami latem, gdy jestem w Żuradzie, moja rodzina organizuje w sadzie „pieczone”. Tak bardzo lubię tę potrawę, że często przyrządzam ją również w warunkach domowych, w piekarniku lub na gazowym palniku, co przeważnie skutkuje przypalonym dnem garnka. Chociaż to tylko surogat oryginalnej potrawy, bo brakuje charakterystycznego zapachu ogniska i tamtejszej atmosfery, to jednak pieczone ziemniaki wciąż bardzo mi smakują – mężowi, który z urodzenia jest Krakusem, również. Ale nie synom, bo oni wolą gołąbki i ruskie pierogi.
 
 

– Ulubiony zespół muzyczny/artysta.

– Wśród moich ulubionych zespołów pierwsze niekwestionowane miejsce zajmuje The Beatles. Chociaż w czasach mojej młodości beatlesi już się rozstali i nie występowali razem, to zawsze uważałam ich za najlepszy zespół muzyczny wszech czasów.
Wśród moich ulubionych zespołów pierwsze niekwestionowane miejsce zajmuje The Beatles. Chociaż w czasach mojej młodości beatlesi już się rozstali i nie występowali razem, to zawsze uważałam ich za najlepszy zespół muzyczny wszech czasów. Następne miejsce w moim muzycznym rankingu zajmują ABBA i Bee Gees. Natomiast z polskich zespołów lubiłam słuchać Budki Suflera i Perfect. Nie jestem koneserką muzyki i nigdy nią nie byłam. Lubię utwory melodyjne, wpadające w ucho, raczej niezbyt wyrafinowane pod względem wartości muzycznych. Kocham stare przeboje filmowe i muzyczne evergreeny. Słucham z dużą przyjemnością również przebojów muzyki klasycznej, znanych arii i motywów muzycznych. Ale nie mam wyrobionego muzycznie ucha, niestety jestem muzyczną dyletantką.

 

saga V tomów Braun

Danka Braun bardzo szybko podbiła serca czytelników swoją pierwszą sagą, opowiadającą o losach rodziny Orłowskich.

Miłość, namiętność, erotyczny układ, uczuciowe wzloty i upadki. Czy pożądanie i romans mogą być podstawą głębokiego związku?

Wszystkie 5 części sagi zarówno osobno jak i w pakiecie dostępne są w księgarni internetowej Literatura InspirujeKLIK! oraz w formie audiobooka serwisach takich jak Storytel, Audioteka czy Virtualo.

 

– Ulubiona książka z dzieciństwa.

– Mam zbyt dużo ulubionych książek z dzieciństwa, by wymienić tylko jedną. Było ich wiele w zależności od etapu dzieciństwa. Pierwsza książka jaką zapamiętałam miała tytuł „Bułeczka”. Była to historia dziewczynki z nadwagą, która przeżywała traumę z powodu narodzin braciszka.
Bardzo mi się podobała, ale nie znam nazwiska autorki. Druga ważna pozycja to „Król Maciuś Pierwszy”. Tak przejęłam się jego losami, że po przeczytaniu „Maciusia na Wyspie Bezludnej”, rozchorowałam się i rodzice nie posłali mnie do szkoły. Ocean łez wylałam również nad „Małą Księżniczką” autorstwa Frances Hodgson Burnett. Czytałam ją kilka razy, nawet gdy byłam już dorosła, i zawsze płakałam. Następną książką, która wywarła na mnie ogromne wrażenie jest „Ania z Zielonego Wzgórza” – po nią również sięgałam kilkakrotnie w dorosłym życiu . Z wielką przyjemnością oglądałam też mini serial telewizyjny wyprodukowany w 1985 roku. Obsada filmu była rewelacyjna. Właśnie tak wyobrażałam sobie bohaterów: Anię, Marylę i Mateusza…
Wymieniając najważniejsze książki mojego dzieciństwa, muszę wspomnieć też powieści Alfreda Szklarskiego o Tomku Wilmowskim. Pokolenie moich rówieśników było zauroczone „Tomkiem w Krainie Kangurów” i innymi tomami cyklu. Tomek dotarł nawet do Żurady. Każdą powieść czytaliśmy z wypiekami na twarzy. W bibliotece czekały na nią w kolejce tłumy dzieciaków, a gdy któryś z rodziców kupił nowo wydaną część serii, to potem krążyła po całej klasie i trzeba było ją przeczytać w ciągu jednego lub dwóch dni. Kiedy dorwało się książkę, zadania domowe szły w kąt, bo delikwent wolał zarobić w szkole dwóję, niż nie przeczytać „Tomka”. Wydaje mi się, że moje pokolenie dużo więcej czytało niż pokolenie moich synów. Inna sprawa, że my, Dzieci PRL-u, nie mieliśmy tylu wariantów rozrywki co dzisiejsza młodzież. Za moich młodzieńczych czasów były tylko 2 programy telewizyjne, Radio Trójka i Radio Luksemburg, bo innych stacji młodzi ludzie nie słuchali.
No i było również kino, w którym wyświetlano niezbyt ciekawe filmy. Przeważały francuskie i włoskie produkcje, a gdy pojawił się film amerykański, prawie każdy stawał się kinowym przebojem – ale to były już moje lata licealne i studenckie. Natomiast kinowe dzieciństwo upływało mnie i moim rówieśnikom pod znakiem Winnetou. Odważny i dzielny Indianin z plemienia Apaczów był dla nas idolem, tak jak dla pokolenia moich synów Supermen. W Olkuszu były wtedy dwa kina: jedno kino Orzeł w centrum miasta, a drugie przy fabryce OFNE. Z Żurady, gdzie mieszkałam, było do Olkusza co najmniej 5 km. Niestety w latach mojego dzieciństwa jeszcze nie kursowały autobusy MPK, dlatego zbieraliśmy się w niewielką gromadkę kilkoro dzieciaków i sami bez rodziców maszerowaliśmy „do miasta”, żeby zobaczyć na dużym ekranie, jak Winnetou i jego biały brat Old Shatterhand walczyli o sprawiedliwość ze złymi bladymi twarzami. Dla jedenastolatka pokonanie pieszo takiej drogi, to prawdziwa wyprawa, tym bardziej gdy jest ciemno. Kiedy nie udało nam się zdobyć biletów na wcześniejsze seanse, kupowaliśmy na późniejsze i wracaliśmy po zmroku. Dzisiaj rodzic, który wypuściłby z domu dzieciaka bez opieki osoby dorosłej, prawdopodobnie skończyłby na dywaniku u kuratora, albo jeszcze gorzej. Ale wtedy nie było tylu zagrożeń co teraz. Ulice były bezpieczne, bo jeździło po nich mało samochodów i nie słyszało się o zboczeńcach ani porywaczach. Jednak gdy wracaliśmy po ciemku przez las, towarzyszył nam dreszczyk emocji. Nie baliśmy się żywych złych ludzi, tylko duchów. Dziecięca wyobraźnia podsuwała nam różne scenariusze, tym bardziej że w lasku była kapliczka, w której straszyło. Ale nawet strach przed duchami nie powstrzymał nas przed ponowną wyprawą do kina, by znowu spotkać Winnetou.

 

– Czy wena istnieje?


– Tak, wena istnieje, chociaż mnie nawiedziła bardzo późno. Wcześniej nigdy nie przyszło mi do głowy, że potrafię napisać jakąś książkę. Chociaż zawsze lubiłam fantazjować, tak jak Ania Shirley, to nie myślałam, że umiałabym zwerbalizować te fantazje i przenieść na papier, a dokładniej: na ekran laptopa.
Objawienie pojawiło się znienacka, kiedy czytałam „Zmierzch”, powieść o wampirach napisaną przez gospodynię domową. Pamiętam, że właśnie wtedy wpadł mi do głowy pomysł napisania powieści. Do dziś mam przed oczami sceptyczne uśmieszki rodziny i koleżanek, gdy wspominałam im o moim zamiarze. Nie wierzyli, że potrafię napisać książkę, a tym bardziej, że mi ją ktoś wyda. Bardzo trudno jest zaistnieć na rynku wydawniczym i na nim się utrzymać. Ogromnie się cieszę, że udało mi się pozyskać grono wiernych Czytelniczek i Czytelników. Jestem dumna i szczęśliwa, że czytają moje książki, że często do nich wracają, i że wraz ze mną czekają na każdą nową premierę. Otrzymane wiadomości i komentarze umieszczane pod moimi postami sprawiają mi ogromną przyjemność. Nic nie sprawia mi większej radości jak dobra recenzja i opinia. Od razu poprawia mi się humor i pryska zły nastrój – to dla mnie najlepsze lekarstwo na chandrę. Dostaję liściki nie tylko od kobiet, zauważyłam, że przybywa mi coraz więcej czytelników płci męskiej, co bardzo mnie cieszy.
Początkowo myślałam, że wena dotyczy jedynie rodziny Orłowskich. Mam do nich ogromny sentyment. Pisząc powieść, czułam ogromną więź emocjonalną z moimi bohaterami. Wcielałam się wręcz w te postaci; byłam zarówno Renatą, jak i Robertem, Krzyśkiem, a nawet małą Izą. Żyłam ich życiem. Nie musiałam nawet pisać konspektu, bo wszystko miałam w głowie. Więcej czasu spędzałam w domu Orłowskich niż w świecie realnym. Nawet moja rodzina to zauważyła. Często podczas rodzinnego obiadu, słyszałam od synów: halo mamo, tu Ziemia. Rzeczywiście ciałem byłam przy stole, a duchem u Orłowskich. Z żadnymi bohaterami tak się nie utożsamiałam jak z nimi. Bardzo ich polubiłam, tak bardzo że nie potrafiłam się z nimi rozstać. Dlatego oprócz sagi napisałam również cykl kryminalny z Markiem Bieglerem.
 
 
 
pakiet 3 książek Danki Braun

„Serce i rewolwer” to kolejna seria, która wyszła spod pióra autorki.

Pięć niezależnych powieści to kryminały z mocno rozbudowanymi wątkami obyczajowymi. Miłosne zawirowania, rodzinne tajemnice, towarzyskie układy, a w tym kryminalne zagadki, których rozwiązania bywają zaskakujące.

Wszystkie części (osobno oraz w pakietach) znajdziecie w księgarni Literatura Inspiruje – KLIK!

 
 
– Sposób na kryzys twórczy.
 
– Pamiętam, że pierwszy krótki kryzys miałam, gdy skończyłam pisać „Nie zabijaj mnie kochanie”. Po napisaniu ostatniego rozdziału wpadłam w panikę. Boże, o czym ja będę teraz pisać – pomyślałam.
Wcześniej nie miałam tego problemu, bo pomysł z powołaniem do życia Marty, nieślubnej córki Roberta, wpadł mi do głowy, gdy pisałam sagę obyczajową. Postać Ewy Kruczkowskiej nie zmieściła mi się w pierwszej części serii, dlatego postanowiłam poświęcić jej więcej czasu i miejsca w odrębnej książce. Podobnie było z Jolą, która początkowo również miała wystąpić w pierwszym tomie. W ogóle w założeniu miała to być tylko jedna powieść, ale w międzyczasie napisałam już tyle stron tekstu, a w głowie pojawiały się coraz to nowsze pomysły, że postanowiłam zrobić z tego sagę rodzinną. Jednak temat drugiego kryminału jeszcze mi się wtedy nie wykrystalizował. Kiedy skończyłam pisać „Nie zabijaj mnie kochanie”, przez moment poczułam w głowie ogromną pustkę. Na szczęście nie trwało to długo, bo chwilę później pomyślałam o Ance. Przecież tak kontrowersyjna postać zasłużyła na własną powieść.
Na razie nie mam większych problemów z weną. Przeważnie jest tak, że w mózgu zaiskrzy mi jakiś temat, pojawia się główna idea i problematyka, potem bohaterowie, a później postaci zaczynają żyć własnym życiem. Podobnie było z ostatnią powieścią, która wkrótce się ukaże. Byłam w trakcie pisania innej książki, gdy wydawnictwo podsunęło mi propozycję napisania powieści erotycznej. W pierwszej chwili wpadłam w małe przerażenie. O czym będę pisać?! Przeczytałam tylko dwie powieści erotyczne, ponieważ nie przepadam za tego typu problematyką. Uważam takie książki za nudne, bo ileż można czytać o akcie kopulacji, chociażby przedstawionym w jak najbardziej udziwniony sposób?! Czasami sceny erotyczne są potrzebne, bo uatrakcyjniają fabułę, ale seks nie może stanowić meritum książki. Owszem, może zajmować znaczną pozycję, ale powieść nie powinna składać się z samych scen erotycznych. Lubię kontrowersyjne tematy i kontrowersyjnych bohaterów i lubię gdy w książce „dużo się dzieje”, dlatego zawsze dbam, by opowiedziana przeze mnie historia była interesująca. Jak tu napisać książkę, gdzie seks odgrywa dużą rolę, ale nie wpaść w banał i schematyczne tory tego gatunku? Myślałam, myślałam… i tydzień później wymyśliłam główny zarys powieści. A potem z biegiem czasu i pisania fabuła sama zaczęła się rozrastać. I tak powstało „Zgubne pożądanie” – moja najnowsza książka, która czeka na premierę. To powieść obyczajowa z wieloma scenami erotycznymi, bo problem dotyczy namiętności erotycznej dwojga ludzi, dlatego takie opisy są uzasadnione. Jest tam również wątek kryminalny, ale przedstawiony w inny sposób niż w poprzednich moich kryminałkach. Premiera książki odbędzie się 23 czerwca.
 
 
– Twoje hobby.
 
– W dzieciństwie zbierałam znaczki i widokówki. W życiu dorosłym namiętnie zbierałam czasopisma poświęcone urządzaniu wnętrz. Regularnie kupowałam „Dom i ogród” i „Cztery Kąty”.
Byłam wtedy na etapie urządzania mieszkania, a potem domu. To „zbieractwo” czasopism trwało kilkanaście lat. Mimo że dom był już urządzony, wciąż prenumerowałam wspomniane miesięczniki. Oprócz czasopism wnętrzarskich przez wiele lat kupowałam również regularnie „Przekrój” – był to mój ulubiony tygodnik przede wszystkim ze względu na krzyżówkę. Przekrojowe krzyżówki były wyjątkowe. Nie zawierały typowych haseł jak inne umysłowe łamigłówki, trzeba było naprawdę długo łamać sobie głowę, żeby wymyślić odpowiedź. Oto przykład: SIĘGA DNA. Dość dużo czasu mi zajęło, aż wpadłam na to, że to GENETYK. Przekrojowe krzyżówki były prawdziwym majstersztykiem. Jeśli udało mi się rozwiązać całą krzyżówkę, byłam dumna jak paw. Z wielką niecierpliwością czekałam na ukazanie się w sprzedaży zarówno „Czterech Kątów” jak i „Przekroju”. Pani w kiosku zawsze o mnie pamiętała i zostawiała mi pod ladą nowy egzemplarz. Niestety od czasu gdy przeniesiono siedzibę wydawnictwa z Krakowa do Warszawy i zmieniono skład redakcji, „Przekrój” z każdym tygodniem tracił swój niepowtarzalny styl, a krzyżówki robiły się coraz bardziej dziwaczne i niezrozumiałe, co spowodowało, że przestałam je rozwiązywać i kupować to czasopismo.
Moje wnętrzarskie i krzyżówkowe pasje minęły, ale nigdy nie przeminęło zamiłowanie do czytania książek. Książka towarzyszy mi od ósmego roku życia. Zawsze musiałam mieć pod ręką jakąś powieść, tak jak nałogowy palacz papierosy – przy stole, w łóżku, a nawet w toalecie. Zaliczałam się do najlepszych czytelniczek biblioteki. Tylko przez krótki czas nie czytałam, trwało to około roku. Przenieśliśmy się do nowego mieszkania, mój syn był malutki, a biblioteka daleko. Wtedy w moim życiu na krótko pojawiło się dzierganie i sweterki własnoręcznego wyrobu. Robiłam na drutach swetry z bardzo prozaicznego powodu – ponieważ wszystkie sklepy odzieżowe zionęły pustkami. Była to końcówka lat osiemdziesiątych, a w telewizji puszczano serial „W labiryncie”. Był to jeden z nielicznych seriali, który oglądałam, bo nie jestem fanką telewizyjnych tasiemców. Mąż, z zawodu muzyk, oprócz pracy w szkole muzycznej grał również na dancingach w restauracji. Wracał do pracy około północy, a ja czekałam na jego powrót niczym Penelopa na Odyseusza. Ona tkała dywan, a ja pracowicie machałam drutami, robiąc swetry. Zrobiłam trzy sweterki dla trzyletniego syna, dwa dla siebie, jeden dla męża i jeden dla teścia. Zaraz potem rzuciłam druty, a mąż dancingi, ponieważ w Polsce nastał kapitalizm, a my staliśmy się przedsiębiorcami.
I ponownie wróciłam do książek. Od tego czasu nigdy więcej ich nie zdradziłam – ani dla filmu, ani dla żadnych programów telewizyjnych. Jedynie „Gotowe na wszystko” chwilowo rywalizowały z książkami, uplasowawszy się w moim sercu na wysokiej pozycji, tuż obok nich. Nie przepadam za telewizją, czasami obejrzę jakiś film fabularny, wciąż jednak czytanie zajmuje u mnie najwyższe miejsce. To moje hobby, to moja miłość.
 
 
 
akta seria

„Akta Mirka Filera” jest to najnowsza seria autorstwa Danki Braun. 14 lutego ukazała się ostatnia, trzecia część – „Ciemna strona Sary”.

Cała seria dostępna jest już także w formie audiobooków w serwisie Storytel.

– Czego się boisz.
 
– Najbardziej boję się choroby. Boję się, żeby swoimi łapskami nie dosięgła mojej rodziny i mnie. Oczywiście nie mam na myśli anginy czy przeziębienia, chociaż one też mogą być niebezpieczne. Kiedy jesteśmy młodzi i nic nam nie dolega, bagatelizujemy zdrowie.
Wciąż pozostał mi w pamięci pewien epizod, który miał miejsce wiele lat temu w domu znajomych. Składaliśmy sobie nawzajem życzenia noworoczne. Był wśród nas pewien dwudziestolatek. Kiedy mąż życzył mu zdrowia, on odparł: „po co mi zdrowie, kiedy nie mam pieniędzy”. Były to najgłupsze słowa, które usłyszałam w życiu. Ten młody człowiek wkrótce sam to zrozumiał, gdy kilka lat później rozchorował się na niewydolność nerek i musiał jeździć regularnie na dializy. Chociaż poprawiła mu się sytuacja finansowa i nie miał już problemów z pieniędzmi, stracił zdrowie.
Zdrowie to najcenniejsze, co mamy. Wiem, że to frazes, ale niestety nie zawsze o tym pamiętamy. Teraz, gdy koronawirus szaleje nie tylko w Europie, ale na całym świecie, coraz więcej ludzi uświadamia sobie, jak niewiele potrzeba, żeby zniszczyć całą naszą populację. Chociaż są i tacy, którzy nie wierzą w pandemię, ja nie należę do tych koronawirusowych ateistów. Boję się mikrobów. Już kilka lat temu czytałam, że największym zagrożeniem dla ludzkości nie jest bomba wodorowa, ani kometa czy najazd obcych z kosmosu, tylko właśnie mikroby. Czytając wtedy ten artykuł, raczej nie traktowałam tego zbyt poważnie. Wydawało mi się, że taka sytuacja jak pokazana na filmie „Jestem Legendą”, to jedynie mroczna, apokaliptyczna wyobraźnia twórców filmowych. Jednak to, czego ostatnio doświadczamy, powinno być dla nas ostrzeżeniem. Musimy okazywać Naturze więcej szacunku. Wiem, że ta pandemia kiedyś wygaśnie i nasz gatunek, homo sapiens, przetrwa – przecież na przestrzeni lat przewinęło się dużo różnych epidemii. Ale to co się obecnie dzieje, powinno nas zmusić do refleksji. Opamiętajmy się. Nie niszczmy naszej Planety. Nie tratujmy naszej Ziemi, bo to się może obrócić przeciwko nam. Człowiek, obecny władca świata, może zostać pokonany przez najmniejszy byt: bakterię i wirusa.
 
 
– Co Cię rozśmiesza.
 
– Rozśmiesza mnie wiele rzeczy, między innymi wypowiedzi i poczynania większości polityków – niestety nie jest to wesoły śmiech. Żeby poprawić sobie nastrój, pierwsze co robię, to przełączam kanały informacyjne na cokolwiek innego.
Wolę humor sytuacyjny niż surrealistyczne dowcipy, ale ostatnio rzadko korzystam z telewizji, żeby się pośmiać. Ani współczesne komedie filmowe, ani współcześni kabareciarze nie za bardzo mnie bawią – wyjątkiem jest Adrianna Borek z kabaretu Nowaki. Dużo więcej śmiechu wywołują u mnie internetowe memy: bardzo dowcipne i na bieżąco relacjonujące w prześmiewczy sposób naszą rzeczywistość. Stwierdzam, że Polacy mają duże poczucie humoru. Anonimowe filmiki, rysunki czy zdjęcia z odpowiednimi komentarzami biją na głowę zawodowych satyryków. Bardzo lubię również słuchać redaktora z RMF-u – Tomasza Olbratowskiego. Pan Olbratowski ma nie tylko ogromne poczucie humoru, ale i coś za co go ogromnie cenię: obiektywizm. Nie oszczędza nikogo, nie ma swoich faworytów, nie podlizuje się politykom ani żadnym politycznym opcjom. Ma również dystans do siebie. Nie oszczędza nikogo i w inteligentny sposób śmieje się z głupoty. Według mnie to jeden z najdowcipniejszych ludzi w Kraju Nad Wisłą.
 
 
 
Zgubne pożądanie - Danka Braun

Najnowsza książka Danki Braun pt. „Zgubne pożądanie” ukaże się już 23 czerwca.

– Anegdotka z pisarskiego życia.
 
– Z liścików i komentarzy napisanych przez czytelników wnioskuję, że nie tylko ja zżyłam się z Orłowskimi, ale też wiele innych osób, które poznały tę rodzinkę. Przytoczę kilka anegdotek z tym związanych.
Kiedyś, tuż po premierze „Historii pewnego narzeczeństwa”, jedna z czytelniczek przesłała mi 16 marca życzenia urodzinowe dla Roberta, Renaty i Krzyśka. Bardzo mnie to zdziwiło, a jeszcze bardziej ucieszyło, że zapamiętała taki drobny szczegół. Ja oczywiście dobrze pamiętam tę datę, bo to dzień moich urodzin oraz mojego męża i jego brata. To rzadko spotykany przypadek, dlatego wykorzystałam tę ciekawostkę w swojej książce.
Inna z moich czytelniczek napisała mi, że tak się zakręciła historią Orłowskich, że zaczęła szukać na Facebooku konta Roberta Orłowskiego. Bo chciała wiedzieć, jak wygląda ten przystojniak :)
Natomiast pewna czytelniczka z Olkusza, która zna z widzenia moją mamę, zapytała ją, w którym miejscu w lesie znajduje się wyremontowany dom Roberta Orłowskiego, bo słyszała od swojego męża, urodzonego w Żuradzie, że kiedyś rzeczywiście była kobieta, którą nazywano Świętą Zośką. Mama musiała jej tłumaczyć, że owszem była taka osoba, ale nie miała nic wspólnego z moją bohaterką, że zapożyczyłam sobie tylko jej przezwisko.
Dużą radość sprawił mi liścik jednego z czytelników, w którym dziękuje mi za sagę, bo dzięki niej inaczej patrzy teraz na swój związek, ojcostwo i w ogóle na życie. Czyż takie słowa nie są wspaniałą nagrodą dla autora?
Nie tylko Orłowscy zdobyli sympatię czytelniczek i czytelników, Filerowie również. Dostaję wiele wiadomości z prośbą o dalsze powieści z tymi bohaterami. Dlatego w książce którą teraz piszę, spotkamy również Mirka, ale wystąpi w niej jako postać drugoplanowa.
Wszystkie książki autorstwa Danki Braun znajdziecie w atrakcyjnych cenach w księgarni internetowej Literatura Inspiruje – KLIKNIJ TUTAJ!